środa, 23 września 2015

Złoczowska twierdza Sobieskich

                Kolejny zamek na Ukrainie, który związany jest z rodem Sobieskich znajduje się w Złoczowie. Położony jest na wysokim wzgórzu, gdzie doskonale spełniał funkcje obronne. Dziś jest świetnym przykładem architektury obronnej.
Wejście na most nad fosą, prowadzące do zamku

Idąc do zamku doskonale widać, jak obronne było to miejsce. Jeden z zamkowych bastionów
                Pierwotny, najprawdopodobniej drewniany zamek, pojawia się w piśmiennictwie już w I połowie XVI wieku. Pod koniec tegoż wieku kupuje go Marek Sobieski. Jednak dzisiejszą formę nadał mu Jakub Sobieski, ojciec Jana III Sobieskiego. Zbudował wspaniały obiekt w systemie bastionowym maniery nowo holenderskiej. Doskonale zachowały się poszczególne elementy obronne, w tym potężne wały ziemne, które są dziś odnawiane. Zamek bardzo lubił nie tylko Jan III Sobieski, ale i jego żona Marysieńka, dla której król wybudował Pawilon Chiński. Bo złoczowska twierdza była nie tylko dziełem obronnym, ale też wygodną rezydencją.
Widok z wałów. Doskonale widać linię wałów oraz jeden z czterech bastionów
                Pod koniec XIX wieku w złoczowskim zamku urządzono więzienie. Podczas wojny polsko-ukraińskiej w latach 1918-1919 Ukraińcy uwięzili tam ponad 100 osób, które oskarżano o opór i spiskowanie przeciw państwu ukraińskiemu. Poddawano ich torturom, a potem kilkadziesiąt osób zabito, w tym 22 natychmiast. Wyroki wydała samozwańcza grupa sądowa. Wśród zabitych byli też bardzo młodzi ludzie – uczniowie i młodzi robotnicy. Po ekshumacji ofiary tego mordu, zwane Orlętami Złoczowskimi, pochowano na miejscowym cmentarzu wokół specjalnie zbudowanej rotundy, przypominającej kaplicę na Cmentarzu Orląt Lwowskich.
              Także w czasie II wojny światowej więziono tu i zamordowano wiele osób. Mordowało zarówno NKWD, jak i później Niemcy oraz nacjonaliści ukraińscy.
                Obecnie zamek jest częścią Lwowskiej Galerii Sztuki. Cały czas są prowadzone prace remontowe.

Budynek, w którym mieściły się komnaty króla, a potem więzenie

                Aby wejść do zamku, trzeba wspiąć się na całkiem wysokie wzgórze. Przez drewniany, ale obronny most przekraczamy fosę i wchodzimy do budynku bramnego. Dziedziniec zamkowy to piękny ogród. W dawnych zamkowych pomieszczeniach mieszkalnych znajduje się muzeum, w którym można oglądać zarówno wyposażenie zamkowe (nie wiem, czy to autentyczne meble z zamku, ale i tak warte są obejrzenia), piękne obrazy, a także pamiątki z czasów, gdy było tu więzienie.           



Chińśki pawilon, zbudowany przez króla Jana dla Marysieńki

Jedna z zamkowych komnat. Zapewne tu Jan III Sobieski przyjmował oficjalnych gości

Warto też zwrócić uwagę na Pawilon Chiński, zwany też Różowym. Powstawał w czasach, gdy chińszczyzna stała się bardzo modna wśród arystokracji. A ponieważ Sobieski bardzo kochał swoją Marysieńkę, więc sprawił jej taki piękny prezent. Dziś można tam zobaczyć eksponaty nie tylko z Chin.
Widok z wałów na rawelin
                Koniecznie trzeba wspiąć się na wały obronne, z których rozciągają się niesamowite widoki. Dobrze stamtąd widać też remontowany obecnie rawelin przed wejściem do zamku oraz założenie obronne warowni. Zanim jednak rozpoczniecie wspinaczkę na wały, przypatrzcie się kamieniom, które znajdują się po prawej stronie wejścia. Legenda głosi, że są tam zaszyfrowane informacje o skarbie templariuszy. Hmm, templariusze w tym stronach? Ano tak, bo mało kto wie, że ten zakon posiadał dobra na Zakarpaciu, nadane im przez węgierskich władców. Do dziś pozostały ruiny zakonnego zamku w Serednim.

Tajemniczy napis na kamieniu ponoć kryje tajemnicę skarbów templariuszy
.






środa, 16 września 2015

Tu urodził się Lew Lechistanu

                  Podczas mojej wędrówki po Ukrainie zwiedziałam też kilka zamków. Nie można bowiem zapominać, że tereny dzisiejszej zachodniej Ukrainy stanowiły ważną część Polski. Zamki stanowiły ważne punkty obrony I Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Dla mnie bardzo ważna była wizyta w zamku w Olesku.

Zamek w Olesku

                To jest wyjątkowy zamek. Może nie ze względu na samą budowlę, ale na pewne wydarzenie, które miało dalszy ciąg, ważny dla historii Europy i świata.
Olesko leży niecałe 80 km od Lwowa. Już z daleka widać na wysokim wzgórzu bryłę wielkiego zamku. Nieprzypadkowo właśnie to miejsce wybrano na obronną siedzibę. Wysokie wzgórze, położone wśród mokradeł, było nie tylko świetnym punktem obserwacyjnym, ale też dawało dużo możliwości obrony. Pierwsze założenie obronne powstało tu w XIII wieku. Obecny kształt nadano zamkowi w XVII wieku.

Zamkowe mury
Piękny dziedziniec 


Dla Polaków chyba najważniejsze jest to, że w oleskim zamku urodził się Jan III Sobieski.  Nastąpiło to w piątek, 17 sierpnia 1629 r. Rodzice Jakub i Zofia Teofila (z domu Daniłowiczówna) Sobiescy razem z dziećmi przeprowadzili się wkrótce do Żółkwi (o tym wyjątkowym mieście też wkrótce napiszę), bowiem hetman wielki koronny Stanisław Żółkiewski był pradziadem Jana Sobieskiego. Tam młody Jan dorastał i pobierał pierwsze nauki razem z bratem. W latach późniejszych przyszły król bardzo chętnie odwiedzał swój rodzinny zamek w Olesku.
Część historyków twierdzi, że w oleskim zamku na świat przyszedł jeszcze jeden król – Michał Korybut Wiśniowiecki. Ale na 100% tego nie wiadomo, ponieważ podawane są różne miejsca (Biały Kamień i Wiśniowiec) i różne daty.



Dawny klasztor kapucynów
Założenie zamkowe ma kształt owalny, co jest związane z kształtem wzgórza. Naprzeciw zamku znajdują się zabudowania byłego klasztoru kapucynów. Sama bryła zamku, początkowo w stylu gotyckim, została przebudowana w stylu renesansowym, co doskonale widać zwłaszcza na dziedzińcu zamku. Wejścia na tereny zamkowe strzegą lwy, a warto przypomnieć, że króla Jana III zwano Lwem Lechistanu.


Brama do zamku
Zamek w czasie działań wojennych został mocno zniszczony. Odbudowano go w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Obecnie stanowi część Lwowskiej Galerii Sztuki. Dziś w odtworzeniu jego świetności pomaga państwo polskie. Podoba mi się, że Polska pamięta o zabytkach, które pozostały poza jej obecnymi granicami i pomaga w przywróceniu dawnego blasku. W zamku można zobaczyć wiele interesujących obrazów, ołtarzy i nieco sprzętu domowego. W jednej z komnat widać ślady wspaniałych malowideł naściennych. Duże wrażenie robi potężny obraz Bitwy pod Wiedniem. Niestety, nienajlepsze oświetlenie tego dzieła, nie pozwala go w pełni podziwiać. Przewodnicy pokazują też niewielkie pomieszczenie, w którym podobno miał przyjść na świat Zwycięzca spod Wiednia.
Zachowane malowidła w jednej z komnat


Zabytkowe łoże, z baldachimem, ale wyjątkowo krótkie


Jeśli ktoś będzie we Lwowie, to naprawdę warto zrobić sobie wycieczkę do Oleska i obejrzeć ten wspaniały zabytek. Wstęp jest płatny, ale ceny nie są jakieś powalające. Z ciekawostek – na licznych straganach, które stoją w pobliżu parkingu można kupić ciekawą czarną ceramikę, która może być świetną pamiątką.

Drzwi w murze zamkowym do robienia wycieczek przez obrońców



niedziela, 13 września 2015

Nieco o drogach na zachodniej Ukrainie

            Kilka słów poświęcić muszę ukraińskim drogom. Jeżdżę sporo i do tej pory narzekałam na polskie drogi. Przepraszam, już więcej nie będę. Nasze, w porównaniu do ukraińskich (odnoszę się do tej części Ukrainy, którą odwiedziłam), są równe jak stół.
Pół drogi dziurawy asfalt, na drugiej połówce pozostał tłuczeń

            Takich rzeczy na drogach, jak tam, po prostu nie ma. Jedziemy asfaltem, raz równym, raz dziurawym (często więcej dziur niż asfaltu), z koleinami (te w Polsce to żadne koleiny). Nagle asfalt znika i jedzie się po drodze szutrowo-tłuczniowo-ziemnej. Z dwóch pasów robi się cztery lub pięć z taką różnicą, że kierunek pasa wybiera sobie kierowca! Wyprzedzanie już nie na trzeciego, a na czwartego czy piątego zdarza się też bardzo często. Oprócz tego możemy się spodziewać, że wyprzedzać będą nas z lewej i z prawej, często jednocześnie. Że tam co trochę nie ma wypadków, to naprawdę dziwne. W dużych miastach jest nieco lepiej (z naciskiem na nieco).
            Na tych dziurawych drogach ukraińscy kierowcy rozwijają naprawdę duże prędkości. Nie wiem, jak potem wygląda zawieszenie i inne elementy samochodu, ale wydaje mi się, że tamtejsi mechanicy mają sporo pracy. Na tamte drogi najlepiej nadają się solidne terenówki. Owszem, jest nieco dróg niezłych, ale są to albo te zbudowane na Euro 2012 lub świeżo wyremontowane.
Wcale nie taki rzadki obrazek. Zdarzają się też gęsi, kury czy kaczki
            Remonty to odrębny temat. Przyglądaliśmy się tamtejszym drogowcom. Potrafią pracować nawet w niedzielę, choć technologia jest dla mnie co najmniej dziwna. To, co widzieliśmy, to było nakładanie nowej warstwy masy bitumicznej na drogę. Nie ważne, czy był to dziurawy asfalt, czy tłuczniowe wyboje, masa na to szła, a dalej już zgodnie ze sztuką. Jak to długo wytrzyma – nie wiem. Niektórzy się śmiali, że ta technologia wygląda tak, że najpierw rzucają na drogę tłuczeń, potem czekają aż samochody rozjeżdżą go i zagęszczą. Na tak przygotowane przez samochody podłoże kładzie się już asfalt.
Na tak "przygotowane" podłoże (czyli rozjechaną przez samochody nawierzchnię) kładzie się asfalt

Takie dziury to,  niestety, raczej normalność
            W jednym ukraińscy kierowcy przewyższają polskich. Zawsze zatrzymują się i przepuszczają pieszych. I to nie tylko na przejściach dla pieszych, ale też poza nimi. Zdarzało mi się, że stałam na chodniku, czekając na dogodny moment, aby przejść. Zwykle szybko ktoś się zatrzymywał i przepuszczał. I jakoś to im wcale nie przeszkadzało, nie denerwowało.
            Druga ciekawa rzecz – pobocza i rowy są czyste. Nikt tam nie wyrzuca śmieci, papierków po zjedzeniu czegoś, butelek przez okno. Czyli można.
            Mimo tych niedogodności warto na Ukrainę pojechać, bo krajobrazy i zabytki są warte zobaczenia. Do tego oczywiście dochodzi nasza historia.





czwartek, 10 września 2015

Miasto, które zauroczyło wielu

            Dla wielu Polaków Ukraina kojarzy się przede wszystkim z Lwowem. Nic dziwnego, przecież to miasto przez wieki było polskie, choć jego specyficzny klimat tworzyli nie tylko Polacy, ale także Żydzi, Niemcy, Austriacy, Czesi i wiele innych nacji. O tej wielonarodowości zapomina większość dzisiejszych mieszkańców Lwowa, czyli Ukraińcy, którzy uważają, że to oni stworzyli to miasto.


Lwowska uliczka na Starym Mieście

 Ci, którzy przed wojną mieszkali na Kresach Wschodnich, do końca życia z rozrzewnieniem i niezwykłą atencją. Według nich to miasto magiczne. Wydaje mi się jednak, że ta magia w dużej mierze znikła razem z dawnymi mieszkańcami. Lwowskich batiarów już nie ma, nie ma też opisywanego przez wielu przedwojennych mieszkańców klimatu. Ale ciągle widać polskość tego miasta. Stary Lwów jest rzeczywiście piękny, choć potrzebuje dużo nakładów na rewitalizację. Fatalne są drogi i ulice (właściwie dobry to jest jedynie dojazd do stadionu, który zbudowano na Mistrzostwa Europy w 2012), ale ukraińskie drogi to odrębny temat.
            We Lwowie koniecznie trzeba zobaczyć Cmentarz Łyczakowski i Cmentarz Orląt Lwowskich. Cmentarz Łyczakowski to jeden z najstarszych i największych cmentarzy w Europie. Powstał pod koniec XVIII wieku, gdy we Lwowie zamknięto cmentarze przykościelne. Przez wieku powstała wyjątkowa nekropolia, z wieloma wspaniałymi dziełami sztuki, jakimi są pomniki i grobowce. Pochowano tu wielu znanych Polaków, m.in. Marię Konopnicką, Artura Grottgera, genialnego matematyka Stefana Banacha, Gabrielę Zapolską. Po latach niszczenia obecnie jest to cmentarz – muzeum.


Cmentarz Łyczakowski - grobowiec w kształcie sejfu

Cmentarz Łyczakowski - tu spoczywa wielka polska autorka Gabriela Zapolska

Osobną częścią Cmentarza Łyczakowskiego jest Cmentarz Orląt Lwowskich, poświęcony obrońcom Lwowa i Małopolski Wschodniej w latach 1918-1920. Właściwie to ta część cmentarza to Cmentarz Obrońców Lwowa, ale ponieważ większość tu pochowanych to bardzo młodzi ludzie, zwani Orlętami, więc używa się tej nazwy. Po II wojnie o Orlętach Lwowskich „zapomniano”, a cmentarz doprowadzono do ruiny. Polacy jednak nie zapomnieli. Ci, którzy mieszkali we Lwowie, zapalali tam świece i składali kwiaty. Oczywiście po cichu i nielegalnie. Wchodzili przez dziury w płocie. Dopiero po przemianach i rozpadzie ZSRR rozpoczęto odnawianie cmentarza, nie bez przeszkód ze strony ukraińskich władz Lwowa. Nekropolia robi niesamowite wrażenie, tym większe, gdy się wie, że najmłodszy pochowany tu Obrońca Lwowa miał 9 lat! Poniżej Cmentarza Orląt Lwowskich Ukraińcy robią podobną nekropolię, chowając tam m.in. żołnierzy – banderowców czy żołnierzy, którzy zginęli w okolicach Donbasu.

Cmentarz Orląt Lwowskich


Cmentarz Orląt Lwowskich - "bo wolność krzyżami się mierzy"
Stary Lwów. Starówka jest wpisana na listę dziedzictwa UNESCO. Rzeczywiście jest piękna. Zachowały się stare kamieniczki, sporo kościołów, z których wiele przemieniono na cerkwie. Na Rynku wyróżniają się Czarna Kamienica i Kamienica Królewska. Ale odnowione kamieniczki są właściwie tylko w centrum. Poza nim widać upływ czasu. Na Rynku trzeba też uważać, żeby nie przejechał nas tramwaj.

Czarna Kamienica na lwowskim Rynku
Kościół ormiański z trochę innej strony
Jest sporo restauracji i kawiarni, gdzie bez trudu porozumiemy się po polsku. Warto spróbować tamtejszej kuchni i napitków. Mają całkiem dobre piwo i kwas chlebowy, który świetnie gasi pragnienie, co przy temperaturze sporo przekraczającej trzydzieści kilka stopni w cieniu, było bardzo ważne. Spotkaliśmy też miejscowych Polaków, którzy skarżyli się, że z roku na rok do Lwowa przyjeżdża coraz mniej polskich turystów. Likwidowane są też polskie szkoły, bo młodzi emigrują z Ukrainy, gdzie na siłę wprowadza się ukraińskość. Dla nas było to trochę zaskakujące, bo do tej pory wydawało nam się, że oni wyjeżdżają tylko z powodów ekonomicznych.


Przed Operą Lwowską
Fantastyczny widok na Lwów rozciąga się z Wysokiego Zamku. To wzgórze z ruiną średniowiecznego zamku, wybudowanego przez Kazimierza Wielkiego i Kopcem Unii Lubelskiej jest najwyższym wzniesieniem w mieście. Bo Lwów leżący na pograniczu Roztocza i Podola jest wyjątkowo pagórkowaty, co dodatkowo dodaje miastu uroku. Zapewne jeszcze do Lwowa wrócimy, żeby na spokojnie zwiedzić to piękne miasto i pospacerować urokliwymi uliczkami.



Ruiny średniowiecznego zamku 
           

Jedna z mieszkanek Wysokiego Zamku


Wspaniała panorama Lwowa z Kopca Unii Lubelskiej


 

czwartek, 3 września 2015

Na zielonej Ukrainie…

                Kilka następnych postów poświęcę Ukrainie. Już od dłuższego czasu zastanawiałam się nad wizytą w tym kraju, więc kiedy pojawiła się okazja wyjazdu, skrzętnie z niej skorzystałam. Zwłaszcza że w programie pobytu były odwiedziny w Przemyślanach (obecnie Peremyszlany), z których pochodziła moja mamusia. Sporo osób, które usłyszały, że tam się wybieram, nie ukrywało zdziwienia i zaniepokojenia. – Przecież tam jest wojna, nie boisz się? – słyszałam. Walki na Ukrainie faktycznie są, ale we wschodniej części, a jak się okazało zachodnia Ukraina jest spokojna i w miarę bezpieczna.


Panorama Lwowa z Zamkowego Wzgórza
                Co mnie zaskoczyło w tym kraju? Jest czysto. W rowach nie leżą śmieci, w miastach i wioskach też ich nie ma. Miejscowi potrafią zwrócić uwagę osobie, której zdarzy się wyrzucić np. papierek czy niedopałek na ziemię (byłam świadkiem takiej scenki – upomniany się nie oburzył, tylko grzecznie wrzucił papierek do kosza). Inna rzecz to ochrona środowiska. Z tym to jeszcze długo będą do tyłu.
                Jeździłam głównie po Podolu. Wsi nie widać. One oczywiście są, ale położone w dolinkach pojawiają się dopiero, gdy się do nich dojeżdża. I Ukraina jest rzeczywiście zielona. Oprócz dużych miast, gdzie w centrach jest stosunkowo mało zieleni, w małych miejscowościach praktycznie przy każdym domu jednorodzinnym (a jest ich bardzo dużo) jest ogród, w którym rosną drzewa owocowe (jabłonie, śliwy, wiśnie) oraz uprawiane są buraki, fasola, kapusta, ogórki i dynie. Bardzo dużo pól leży odłogiem. Na polach pracuje zwykle sprzęt, jaki w Polsce spotyka się już dość rzadko. Nowoczesnych kombajnów było jak na lekarstwo. Natomiast bardzo często spotykało się wozy ciągnięte przez konie. Niezwykły widok sprawiały też samochody z instalacją gazową – butle (takie jak u nas są np. do acetylenu) zamontowane były często na samochodach. 


Widok na dolinę Dniestru w pobliżu Halicza


Podole, a właściwie Gołogóry w pobliżu Przemyślan
                W zachodniej Ukrainie bez problemu można się porozumieć po polsku. Większość tubylców rozumie ten język. Z rosyjskim jest trochę gorzej, ale odniosłam wrażenie, że niektórzy udają, że nie rozumieją rosyjskiego. Sam ukraiński przypomina rosyjski pomieszany z czeskim i polskim (to oczywiście moje wrażenie). Ogólnie miejscowi są raczej pozytywnie nastawieni do Polaków (fakt, że nie natrafiłam na tamtejszych narodowców).

Takie domki z ogródkami to na zachodniej Ukrainie standard. Te są jeszcze spore, bywają też całkiem malutkie

                Ciekawie wyglądają cerkwie, które stawiają tam dosłownie wszędzie. Nieważne, że w danej miejscowości jest piękna zabytkowa cerkiew. Obok niej najczęściej stoi już nowa, większa i z kopułami w kolorze srebrnym lub złotym. Bardzo nas zastanawiało, dlaczego te kopuły się tak silnie błyszczą. Widać je było z daleka. Okazuje się, że pokrywane są specjalnie galwanizowanymi blachami, które mają w takim stanie wytrzymać wiele lat. Poza tym to pokrycie jest bardzo tanie.

Na Ukrainie takich cerkwi z błyszczącymi z daleka, srebrnymi lub złotymi kopułami jest mnóstwo


                Co mi się na Ukrainie nie podobało? Kult Bandery i banderowców. Praktycznie w każdej miejscowości jest jak nie pomnik, to co najmniej tablica poświęcona temu człowiekowi. Oprócz obowiązkowe są pomniki Tarasa Szewczenki i Iwana Franka. To jest takie szukanie „na siłę” narodowych bohaterów. Ukraińcy usiłują też napisać historię „po nowemu”. Przewodnicy ukraińscy mówią wyłącznie o zasługach Ukraińców (?). Nie ważne jest dla nich to, że to Polacy, Żydzi, Niemcy czy Rosjanie budowali tamtejsze miasta. O nich się po prostu nie mówi. Nie zdziwię się, jak nagle się dowiem, że np. Kopernik był Ukraińcem.   
Stanisławów, obecnie Iwano-Franskowsk. Potrety banderowców w centrum miasta. W środku sam Bandera.